Aluda
Kolonialna przeszłość wyspy zdecydowanie odbija się na charakterze kuchni. Przez wieki rozmaite potrawy i tradycje łączyły się i przenikały, dzięki czemu Mauritius to niesamowita mieszanka smaków i aromatów. Każdy pozostawił tutaj jakieś swoje wpływy: Francuzi - desery i chrupiące bagietki, Holendrzy sprowadzili sarny i jelenie, natomiast Kreole są mistrzami w przyrządzaniu potraw z ryb i owoców morza. Genialnie łączą smaki dodając różne sosy oraz curry i ostre chili, które idealnie uzupełniają te potrawy. Chińczycy natomiast kusić nas będą mięsami w sosie słodko-kwaśnym, czy sajgonkami. Dieta mieszkańców wyspy jest bardzo zdrowa, bogata w ryby i owoce morza. Nie brakuje też warzyw i owoców. Ostre jedzenie pomaga im wzmacniać odporność (papryczka chili zawiera kapsaicynę - naturalny antyoksydant).
O jedzeniu można pisać i pisać. Na pewno przyjemnie się też czyta, a nasze zmysły pozostają rozbudzone. Chętnych na więcej odsyłam do przewodników po Mauritiusie. Ja natomiast opowiem o moich spostrzeżeniach i pewnym napoju, którego nazwa widnieje w tytule posta :).
Będąc w stolicy udałam się na targ. Mnóstwo świeżych owoców i warzyw (niektóre spotkałam pierwszy raz w życiu). Uczta dla oczu - błyszczące mango, pomidory o jędrnej skórce, soczyście zielona pietruszka. Powietrze pachniało wszystkim tym, co można było kupić. Obok targu warzywnego był targ mięsny. Nie zachęcał on jednak do odwiedzin, a nasz sanepid miałby pełne ręce roboty. Mięsa nie były trzymane w lodówce, krojono je na stołach a pozostałości (w tym krew) spadały na podłogę. Suszone ryby z mnóstwem soli wisiały sobie spokojnie. Ich woń będę jeszcze długo pamiętać. Widoki i zapachy nie zachęcały do jedzenia. Z całą pewnością jednak - wszystko co znajdowało się na targu było znacznie zdrowsze od produktów kupowanych w Europie.
Targ w Port Louis
Jeśli chodzi o moje przygody kulinarne na wyspie to zajadałam się głównie rybami. Kilka razy miałam okazję zjeść przepyszną doradę w sosie czosnkowym. Szczególnie utkwił mi jednak w pamięci napój o nazwie aluda, który kosztowałam na targu w Port Louis. Aluda to nic innego jak mleko rozcieńczone odrobiną wody z dodatkiem lodów waniliowych (miękkich) z konfiturą i... tukmarią. Tukmaria to nasiona bazylii słodkiej (lub też ''święte nasiona"), które wyglądają jak czarnuszka lub chia i podobnie jak te drugie po zalaniu wodą pęcznieją. Są bardzo zdrowe - zawierają błonnik, witaminę K i A oraz luteinę. Tukmaria dostarcza magnezu, wapnia, potasu i żelaza. Poprawia również wygląd skóry i włosów. Napój aluda jest więc nie tylko bardzo smaczny ale też i zdrowy. Niedawno robiłam go po raz pierwszy. Szybki w przygotowaniu, łatwy w podaniu i znika w mgnieniu oka. Tukmarię zakupiłam w sklepie "Masala", który sprowadza je z Indii. Tak jak Maurytyjczycy planuję wykorzystać tukmarię dodając ją także do różnych soków. Prawdziwego smaku aludy jednak nie odtworzę. Pewne smaki zostają właśnie ''tam''. Nie przekroczą granicy tak jak zrobi to turysta. Właśnie na tym polega magia podróżowania :).
"Bo im dalej, tym lepiej" P.
Komentarze
Prześlij komentarz