Parara Puru
Na blogu pojawia się nowa kategoria: Ze świata. Trochę eksperyment ale mam nadzieję, że będzie udany :). W zakładce znajdą się oczywiście ciekawostki z różnych zakątków świata. Czasem z Panamy, Wenezueli, a może nawet ze Sri Lanki.
Pierwszy o Panamie, którą stosunkowo niedawno odwiedziłam i myślę, że jeszcze coś o niej pamiętam. Wioska Parara Puru, czyli w odwiedzinach u Indian Embera. Żeby się tam dostać na pewno potrzebna będzie łódka, wąska ale stabilna. Ubrani w kapoki czeka Was półgodzinny rej po rzece Charges (jest to również teren parku narodowego o takiej samej nazwie). Indianie Embera przywędrowali tam z terenów prowincji Darien znajdującej się przy granicy z Kolumbią. Dlaczego jednak Embera? Nazwa związana jest z językiem, którym mieszkańcy wioski się posługują. Język ten nazywa się właśnie embera. Samo słowo ma wiele znaczeń: ludzie kukurydzy, przyjaciel. Które jest bardziej poprawne, tego niestety nie jestem w stanie stwierdzić.
Mimo, iż mieszkają w pewnej enklawie, odosobnieniu od zupełnie innego świata, który ujrzeć możemy w niedalekiej Panama City, Indianie Embera chętnie adaptują zupełnie niepasujące nam przedmioty. Wódz Indian z komórką? Bardzo proszę. Chociaż na przywitanie zobaczycie raczej grupkę mężczyzn śpiewających i grających na różnych instrumentach. Z drugiej jednak strony tylko jeden mieszkaniec (na ok. 50 osób) Parara Puru miał możliwość skończyć studia. Indianie nie wyruszają raczej do miasta. No chyba, że po pieluchy dla dzieci bądź inne środki higieniczne. Na pewno jednak nie po lekarstwa. Ponoć te, które sami wytwarzają są dużo skuteczniejsze. Patrząc również na ich wygląd często możemy znacznie zaniżyć ich wiek. Ponadto znaczny odsetek dożywa blisko lub nawet ponad sto lat.
Po przywitaniu czeka Was oczywiście oprowadzenie po wiosce (na mapie Panamy i parku takich wiosek jest całkiem sporo). Kolejno opowieści wodza i obiad rozumiany jako pieczona ryba podana w liściu bananowca, a na deser owoce i tańce z Indianami.
Czytając inne blogi bądź reportaże z Parara Puru (dodam, że większość bardzo dobrych), zauważyłam dwie istotne sprawy. Pierwsza - większość blogerów podkreśla o otwartości, optymizmie i przyjaznemu nastawieniu Indian Embera w stosunku do turystów. Muszę z tym polemizować. Dla mnie (i moich współtowarzyszy) wyglądali na zniesmaczonych naszą obecnością. Totalny brak entuzjazmu i tej radości, która biła od innych napotkanych gospodarzy państw Ameryki Łacińskiej. Wspólna zabawa i pokazy tańca deszczu też były wymuszone. Nie wykazali również inicjatywy w handlu rękodziełem (ceny wysokie; Indianie Embera twierdzą, że dzień pracy przy wytwarzaniu rękodzieła to równowartość 1$). W moim odczuciu stwierdzam, że wizyta należała do średnio udanych.
Druga sprawa tyczy się przeczytanych komentarzy. Sporą liczbę czytelników poniosła wizja egzotycznego, wolnego od konsumpcyjnego trybu życia, w którym chcieliby spędzić resztę swoich dni. Utopia ale utożsamiam się z nimi. Na pewno nie jest to łatwy świat. Zwłaszcza dla nas, wychowanych na innej ziemi, wśród licznych "dobrodziejstw" cywilizacji. Ale znam takich, którzy spróbowali. Odzyskali szczęście a nawet zyskali coś więcej - miłość :).
A i może rzecz trzecia - dzieci. O wiele spokojniejsze, niż dzieci Europy, wychowane często przez smartphone'y i laptopy. Podczas mojego spaceru po wiosce podbiegła do mniej mała dziewczynka. Przytuliła się i złapała za rękę. Chodziła za mną kilka minut. Na koniec mojego pobytu chciałam poczęstować ją słodyczami z Polski. Wyciągnęłam z torebki paczkę jakiś łakoci i wręczyłam, pokazując ruchem ręki, żeby podzieliła się z innymi dziećmi. Spokojnie podeszła może do koleżanek, a może do sióstr, rozpieczętowała paczkę i poczęstowała innych. I ten obrazek miałam do końca wczasów. Szczególnie często odtwarzał się w mojej głowie, kiedy turyści z grupy kolejny dzień z rzędu awanturowali się i wymuszali zmianę hotelu na "bardziej luksusowy".
Linki do poszerzenia wiedzy o Indianach Embera:
O, a tu kilka zdjęć nam się wkradło :)
Wyruszamy w drogę |
Komentarze
Prześlij komentarz