Czekolada i wodospad

Wczasy w Wenezueli zaliczam do tych najbardziej udanych, w szczególności ze względu na świetnie zgraną grupę, której częścią miałam przyjemność zostać.

Myśląc "Wenezuela" przed oczami mam dwie rzeczy: Wodospad Angel Falls oraz owoce kakaowca.

Kakao, kakaowiec, czekolada- przysmak tych malutkich i tych dużych także. Któż bowiem potrafi oprzeć się czekoladzie? To właśnie w Wenezueli znajdziemy odpowiednie warunki do wzrostu owoców kakaowca. Roślina pochodzi z wilgotnych lasów Ameryki Południowej, jednakże najwięcej upraw znajdziemy obecnie w Afryce. Rośnie i wygląda w ten sposób:



Owoc kakaowca


Chcąc uzyskać kakao, należy:
- zbiory trzymać pod przykryciem około tygodnia w celu wstępnej fermentacji,
- wyłuskać nasiona i poddać wtórej fermentacji,
- prażyć i mielić nasiona do momentu uzyskania gęstej masy,
- powstałą masę poddać procesowi tłoczenia (powstaje masło kakaowe),
- powtórzyć mielenie odtłuszczonych wytłoków (powstaje proszek kakaowy, czyli potocznie kakao).
Mało kto wie, że delektować się można również kakaowcem "na surowo''. Na zdjęciu widzimy przekrojony owoc kakaowca, z którego wyłaniają się ziarna obtoczone białą mazią. Co intrygujące smak tej mazi jest raczej kwaskowy, ale bardzo przyjemny. Być może mniej tuczący niż kakao ;).

Wodospad Angel Falls

O wodospadzie Niagara, Wiktorii czy Iguazú słyszał pewno każdy. Z mojego doświadczenia wynika, że wzmianki o nich pojawiają się chociażby w szkolnych podręcznikach do geografii. Nie mniej ważny jest wodospad Angel Falls lub po hiszpańsku Salto del Angel - najwyższy wodospad świata. Położony jest w Parku Narodowym Canaima przy granicy z Brazylią. Wodospad został odkryty całkiem przypadkiem w latach 30. XX wieku przez Jimmiego Angela - amerykańskiego pilota. Ile źródeł, tyle wersji co do wysokości Salto del Angel. Ja przyjmuję, że ma 979 metrów wysokości. Angel Falls określiłabym jako skromniejszy, smuklejszy od kolegi Niagary. Nie ujmuje mu to jednak tajemniczości i nutki niebezpieczeństwa. 
Samo dotarcie do PN Canaima stanowi wyzwanie. Mały, ciasny samolocik śmigłowy. Może na 15-20 osób. Nasz lot trwał ok. godziny. W tym czasie obserwować można rozległe tereny rzek Orinoko i Caroni, które w porze deszczowej tworzą jedne z największych bagien na świecie. 

Taka maszyna lada moment miała nas zabrać do Canaimy




Sprawa lądowania też wyglądała ciekawie. Lotnisko niczym nie przypominało tych europejskich. Pas startowy składał się z płyt betonowych, lądowanie więc do miękkich nie należało. Po opuszczeniu pokładu zauważyłam siedzącego przy stoliku rodowitego Wenezuelczyka. Stolik przypominał szkolną ławę. Nie było na nim żadnego sprzętu oprócz długopisu. Pan dosłownie rzucił okien na dokumenty i radośnie powitał w Canaimie. 



I tak ruszyliśmy na zwiedzanie. Pozostało tylko zrzucić ubranie wierzchnie, założyć strój kąpielowy - czekała nas bowiem kąpiel oraz wizyta za wodospadem. Bardzo kompetentny i uprzejmy przewodnik lokalny prawie 3 godziny oprowadzał nas po różnych zakamarkach parku. Dosyć dziwnie czułam się zwiedzając jedynie w stroju kąpielowym, zwłaszcza, że momentami trzeba było przedzierać się przez dosyć gęstą dżunglę. 


Tak wyglądało zwiedzanie Parku Narodowego Canaima

Za ten imponujący wodospad można było wejść


Chcąc zobaczyć ten najwyższy, najbardziej wyczekiwany wodospad będący jednocześnie ikoną Wenezueli, trzeba było ponownie wsiąść w samolot. Istnieją bowiem dwie drogi dotarcia pod wodospad - lotnicza oraz wodna (podróż łódką). Obie nie są do końca bezpieczne. Salto del Angel spływa z wierzchołka Auyantepuy ("Góry Diabła"), położonej na wyżynie La Gran Sabana. Wlatując w tą przestrzeń po obu stronach otoczeni jesteśmy wzgórzami. Istnieje niestety spore ryzyko, że piloci w ostatniej chwili zawrócą. Pogoda w Canaimie jest kapryśna, wystarczy, że między tymi wzgórzami pojawią się chmury, a piloci stracą widoczność. Wypadków w Canaimie nie brakowało. Niektórzy wlatywali między wzgórza podziwiając wodospad, po czym nigdy już nie wrócili rozbijając się o szczyty. Moja podróż na szczęście przebiegła bezpiecznie i dane mi było ujrzeć o właśnie to: 




Te wszystkie opowieści o katastrofach w Canamie dodają jedynie pikanterii całej wyprawie. Wodospad naprawdę jest niesamowity. Mocne bicie serca, niezapomniane przeżycia i widoki, które w pamięci pozostają na zawsze. To Canaima i jej wisienka na torcie - Salto del Angel. Życzę wszystkim Czytelnikom bloga takiej wyprawy do PN Canaima :)

"Bo im dalej, tym lepiej" P.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Heca na granicy

Jak się ubrać do meczetu - z cyklu zakutani po uszy

Skoki śmierci