San Juan Chamula- tam, gdzie leczy się kurami
San Cristobal de la Casas - wpisana na listę UNESCO kulturowa stolica Chiapas oraz jedno z ładniejszych miast w Meksyku, gdzie mieszczą się liczne muzea. Znajdziemy tam m.in. Muzeum Jadeitu, Bursztynu, czy Muzeum Kawy.
Ja pamiętam go głównie z tego, że niesamowicie tam zmarzłam. Wszystko przez położenie. Zalecam więc jakieś cieplejsze ubranie mimo panujących w Cancun upałów.
Z San Cristobal warto (naprawdę warto) wybrać się bardziej na północ do San Juan Chamula. Można udać się tam konno (jakieś 3 godziny drogi ze względu na wzniesienia) lub autem (i wtedy już krócej bo około pół godziny).
San Juan Chamula to osada Indian Tzotzil. Wyróżnia ich przede wszystkim strój. Zarówno kobiety jak i mężczyźni noszą grube, wełniane, czarne spódnice. Będąc w tym miejscu można wyczuć ich odrębność i zamkniętość wobec turystów. Sama miejscowość nie jest interesująca. To co wprawia w osłupienie to kościół św. Jana Chrzciciela zlokalizowany na głównym placu.
Z zewnątrz budynek nie robi dużego wrażenia. Fakt, jest bardziej kolorowy niż te w Europie, ale nie jest potężnych rozmiarów. Do środka można swobodnie wejść. Nie wolno jednak robić zdjęć. I to nie są jedynie puste słowa, które można zignorować, robić zdjęcia bez lampy czy też z ukrycia. Indianie są na to wyjątkowo wyczuleni i wychwycą wszelkie takie próby, które mogą się skończyć bardzo kosztownie. Zdarzały się przypadki odebrania aparatów (na wieczne nieoddanie) lub zniszczenie kart pamięci. I nie ma przebacz ani uproś. Nawet w kościele święty Boże nie pomoże, gdyż według tutejszych wierzeń, utrwalone na zdjęciach wizerunki ludzi mogą
„zabrać” fotografowanym duszę oraz przeszkodzić w skuteczności modłów. Poza kościołem niechęć do fotografii także jest obecna.
I też niekoniecznie jest czemu robić zdjęcia. W środku panuje półmrok, nie ma nawet ławek a posadzkę pokrywa warstwa siana oraz igieł. Ołtarz też nie jest dziełem sztuki. Czemu więc wszyscy tak tłumnie tam przybywają, a sam Tony Halik nakręcił tam reportaż?
No właśnie z powodu tego kościoła, w którym... siedzący na posadzce Indianie mają u swych stóp koniecznie coca-colę oraz bimber, który popijają na zmianę. Bimber wytwarzany jest w wiosce od dawna. Piją go wszyscy (zdarza się, że podają go też dzieciom). Tak już jest i nikt tego nie zmieni. Były oczywiście próby ze strony władz kościelnych, jednak zakończyły się totalnym niepowodzeniem. Pox - czyli trunek wyrabiany z trzciny cukrowej pije się również podczas procesji w uroczystość św. Jana Chrzciciela oraz św. Marty i św. Magdaleny (patronki miasta).
A coca-cola czemu? Otóż wierzą oni, że poprzez bekanie komunikują się z Bogiem. Turystów też chętnie częstują, chociaż picie z jednego kieliszka (niekoniecznie czystego) może przerażać.
Ale to nie wszystko. Będąc w środku prawie na pewno zobaczycie też kury. I te mają już funkcje jedynie lecznicze. Indianka/Indianin bierze ową kurę i odprawia modły nad chorym. Na sam koniec ukręca kurze kark. Nie wiem czy taka niekonwencjonalna metoda działa, ale przeżycie jest niezwykłe. Później kura ta ląduje w garze (nic bowiem nie może się zmarnować).
To co opisałam i to co można tam zobaczyć dzieje się naprawdę. Nie jest to tani i komercyjny występ przed turystami z Europy. Szokujące i zadziwiające- tak to wtedy odebrałam. Tak bardzo różnią się od nas mimo, że to także są chrześcijanie. Zostawiam jednak do osobistej rozwagi. Poniżej kilka fotografii.
P.S. Planując wypad do tego miejsca dobrze pomyśleć o tamtejszych dzieciach. Turyści przyzwyczaili ich już do podarunków i z tego powodu tłumnie oblegają przyjezdnych. A przyda się wszystko- od słodyczy po przybory szkolne.
Indianka z plemienia Tzotzil
Targ
Kościół w San Juan Chamula
"Bo im dalej, tym lepiej" P.
Komentarze
Prześlij komentarz