Kolory i zapachy Funchal

Słowo funcho pochodzi od języka portugalskiego i oznacza koper włoski. Nazwę "Funchal" nadali pierwsi osadnicy, gdyż wzgórza miasta obficie porastał koper włoski. Smak kopru mają produkowane na wyspie landrynki rebucados de funcho. 

Do stolicy Madery udaliśmy się oczywiście żeby jak najwięcej pozwiedzać. Mieliśmy jakieś 70 km drogi. Wybraliśmy się zaraz po śniadaniu, gdyż obawiałam się bardzo dużych kolejek do... kolejki :D, a dokładniej do jednej z wielu na wyspie teleferico (napowietrzna kolej gondolowa). Kiedy tam podjechaliśmy okazało się, że przed nami było może pięć osób. Muszę to kolejny raz podkreślić - mega warto udać się na wakacje poza szczytem sezonu. 

 

Widoki z teleferico

Z wagoników wysiedliśmy na wzgórzu Monte, zaraz przy ogrodzie botanicznym. Nie zdecydowaliśmy się jednak na wstęp. Kilka razy zwiedzałam tego typu obiekty w różnych częściach świata, stąd postanowiłam odpuścić. Od innych turystów słyszałam jednak, że bardzo warto.

Na wzgórze Monte można dostać się również autobusem lub na własnych nogach. Kupiliśmy bilety na kolej gondolową tylko w jedną stronę (zaraz wyjaśnię dlaczego). Polecam, gdyż zarówno ze wzgórza, jak i podczas przejazdu mamy obłędną panoramę miasta. Kilka kroków od stacji kolejki znajduje się uroczy kościółek Nossa Senhora do Monte, wybudowany w XVIII wieku. 

 

 

Tuż pod nim swoją bazę mają carreiros, czyli "saneczkarze". Dwóch mężczyzn ubranych na biało, w słomkowych kapeluszach i specjalnych butach z grubymi podeszwami oferuje przejażdżkę wiklinowymi saniami zwanymi toboggan - pojazdem dwuosobowym z dość wygodnym miejscem na nogi. Zjazd odbywa się po... ulicy. Trasa przejazdu ma ok. 3 km długości, czyli do centrum Funchal musimy jeszcze wrócić autobusem miejskim, taxi lub przejść spacerkiem ok 20 min. Podczas zjazdu zostaje zrobione nam zdjęcie, które potem można kupić za (o zgrozo) 10 euro. Na przystanku końcowym saneczki są ładowane do aut i wywożone do góry pod schody przy kościele w Monte. Ten niezwykły środek transportu działa na wyspie już od 1850 roku!

Saneczki mogą rozpędzić się nawet do 45 km/godz. Jezdnia jest mocno wyślizgana, jednak często carreiros zeskakują z sanek i rozpędzają je jeszcze mocniej. Atrakcja (pomimo, że droga - 25 euro od osoby lub 30 od dwóch personów) jest warta, aby z niej skorzystać. Według mojej opinii, trasa budzi tylko łagodny dreszczyk emocji (m.in. dlatego, że po drodze spotkaliśmy samochód :D). W każdym razie do sportów ekstremalnych jest bardzo daleko. Z dziećmi mówię więc zdecydowane "tak, można". 

 


Po powrocie do centrum czekają na nas jeszcze co najmniej dwie fajne atrakcje. Pierwsza wprawia mnie o szybsze bicie serca, gdyż wydałam tam ponad 60 euro. Targ w centrum różni się od tych, które mamy w Polsce. Mnóstwo kolorów i zapachów. Jednym słowem uczta dla zmysłów. Znajdziemy tam okazy dla prawdziwych koneserów. Madera słynie bowiem z odmian przeróżnych owoców, głównie marakui. Pod mianem marakuja znany jest owoc, którego oficjalna nazwa brzmi męczennica jadalna (ang. passion fruit, hiszp. fruta de la pasion). Nazwę nadali hiszpańscy misjonarze, którzy w kształcie kwiatów dopatrzyli się symboliki Pasji Chrystusa. Z kolei w języku Indian mberu kuja (od tego pochodzi marakuja) oznacza "wylęgarnia much". Coś w tym jest, gdyż po przepołowieniu owocu jego wnętrze przypomina skupisko much. Druga wersja jest też taka, że słodki smak przyciąga owady (w tym głównie muchy). 

Na targu odnajdziemy m.in. bananową marakuję (wygląda jak banan, w środku mamy miąższ jak w standardowej męczennicy), różne rodzaje mango, itp. Sprzedawcy chętnie częstują nas tymi rarytasami. Tutaj właśnie wpadłam w pułapkę. Ceny za kilogram są wysokie (ok. 25-30 euro). Wybrałam kilka różnych owoców po 2-3 sztuki. Efekt był taki, że do Polski przywiozłam prawie 2 kg owoców dla rodziny (3 zepsuły mi się jeszcze przed wylotem, gdyż kupiłam je w drugim dniu pobytu). Jest to swego rodzaju targ bardziej dla turystów niż dla mieszkańców. Poza targiem można kupować dużo taniej. Nie udało mi się jednak znaleźć tych nietypowych odmian nigdzie indziej. 

Przechadzając się uliczkami Funchal znajdziemy stragany z bananami, morelami oraz innymi owocami, które znamy z naszych sklepów. Na pewno warto kupić banany. Cena nie odstrasza (2 euro/kg), a owoce są wyśmienite. Zupełnie inne niż te importowane do nas.   

 

Targ Mercado dos Lavradores

Na starówce warto szukać ulicy Rua de Santa Maria, przy której ulokowały się liczne restauracje, knajpki i galerie sztuki. Uliczka słynie z przepięknie malowanych drzwi. Jeszcze kilka lat temu ta część miasta uznana była za jedną z najniebezpieczniejszych na wyspie. Omijali ją nawet sami mieszkańcy. Wdrożono jednak plan rewitalizacji tej części stolicy - "Sztuka Otwartych Drzwi". 

 



Inne kolory miasta...

 


 


"Bo im dalej, tym lepiej" P.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Heca na granicy

Jak się ubrać do meczetu - z cyklu zakutani po uszy

Skoki śmierci