Śpiąca Królewna z Palermo

Jedną z największych "atrakcji" Palermo oraz całej Sycylii jest Klasztor Kapucynów, a dokładnie katakumby, które się tam znajdują. Przed wejściem towarzyszył nam lekki stres. Nie wiedzieliśmy do końca w jaki sposób nasza psychika zareaguje na niecodzienne warunki. Szerzej o tym osobliwym zabytku przeczytacie poniżej.

Sycylię udało mi się odwiedzić na początku czerwca. Pogoda była wręcz idealna na eksplorowanie wyspy. Było na tyle gorąco, żeby móc zakładać lekkie i przewiewne ubrania i na tyle "chłodno", że upały nie dały nam się we znaki. Kilka razy postraszył nas jedynie lekki deszczyk w nocy i dosyć gęste i mokre mgły, które zaskoczyły nas wgłębi lądu podczas powrotu z Etny. Nie pamiętam kiedy aż tak mocno zmarzłam (może w czasie wizyty na Maderze). Mgłę można było wręcz kroić nożem. Wystarczyło też zaledwie kilka minut, aby być mokrym od stóp do głów! Dodatkowo temperatura była dużo niższa niż na wybrzeżu, gdzie mgieł już nie było. Po powrocie do hotelu dogrzewałam się... suszarką do włosów! 

Na nasz pobyt zatrzymaliśmy się w miejscowości Gioiosa Marea w prowincji Mesyna. Lot mieliśmy w niedzielę. Jak się później okazało miało to duży wpływ na nasz transfer z lotniska w Katanii. Przy wyjeździe z miasta utworzyły się bowiem korki, które wydłużyły nasz czas podróży z dwóch do aż czterech godzin. Niedziela jest jedynym wolnym dniem na wyspie. Praktycznie każdy Sycylijczyk zabiera wtedy swoje rodziny i udaje się w stronę plaży. Ruch jest wówczas niesamowicie wzmożony. 

Do stolicy wyspy, czyli Palermo udaliśmy się pociągiem. Trasa ponad 160 km w jedną stronę skuterem byłaby dla nas zbyt męcząca. Stację mieliśmy niedaleko hotelu. Bilety zakupiliśmy w znajdującym się tuż przy peronie biletomacie (brak kas). Bilety kupuje się na konkretną godzinę. Sama podróż miała zająć około dwóch godzin (licząc razem z jedną przesiadką). Warto pamiętać, że bilet należy skasować w specjalnej skrzyneczce ustawionej na peronie przed wejściem do pociągu. Jeżeli tego nie uczynimy możemy liczyć się z mandatem otrzymanym od konduktora. Pociąg dociera na stację w centrum Palermo. Bardzo szybko opuściliśmy jednak to miejsce i praktycznie pędem udaliśmy się do katakumb, które są oddalone od centrum o około 2,5 km. Nie bez znaczenia był tutaj fakt, że ostatnie wejście przed południową sjestą było o godzinie 12.10 (katakumby są zamykane o 12.30 i otwierane o 15.00). Trzeba zwracać uwagę na godziny, w których zamykane są różnego rodzaju obiekty. I tutaj moje mocne brawa i ukłony w stronę Sycylijczyków (celowo nie używam "Włosi", gdyż mieszkańcy wyspy czują mocną odrębność i zawsze nazywają siebie siciliano). U nas lata również są gorące, jednak my nie potrafimy "odpuścić". Tam nie praca jest najważniejsza lecz ludzie, dobra zabawa i oczywiście jedzenie.

Do klasztoru dotarliśmy około 11.30. Wejściówki nie są drogie. Nie pamiętam dokładnej kwoty, ale nie nie było to więcej niż kilka euro/osoba. Na zwiedzanie poświęcić należy około 20-30 minut. W środku obowiązuje bezwzględny zakaz fotografowania oraz filmowania. W części zewnętrznej znajduje się cmentarz, który niczym nie przypomina tych, które widzimy w Polsce. Znajdują się tam bowiem wysokie i okazałe grobowce. 

 


Kapucyni osiedlili się na Sycylii w XVI wieku. W roku 1534 powstał ich pierwszy klasztor w Palermo. Sam budynek nie wyróżnia się zupełnie z tłumu. Gdyby nie drogowskazy oraz mapy w telefonie pewno minęłabym go bez zwracania uwagi. Głównym punktem zwiedzania są katakumby z wystawionymi na widok ciałami zmarłych. Początkowo katakumby przeznaczone były dla zmarłych kapucynów tutejszego klasztoru. Z czasem zezwalano na pochówek osób świeckich. W katakumbach znajdziemy byłych lekarzy, profesorów, biskupów, mnichów, polityków, malarzy, itd. Są wydzielone też pewne sekcje: np. korytarz kobiet, korytarz mężczyzn, salka dla dziewic, itd. Pierwszą osobę pochowano tam w roku 1599. Ostatnią zaś była niespełna dwuletnia dziewczynka - Rozalia Lombardo, która zmarła w 1920 roku na oskrzelowe zapalenie płuc - tuż przed wynalezieniem leku na tę chorobę. Jeszcze do niedawna Rozalia wyglądała jak mała, śpiąca gwiazdeczka - często określano ją mianem "Śpiąca Królewna". Unikatowy jest także sposób konserwacji jej zwłok. Polegał on na wstrzyknięciu do ciała dziewczynki rozmaitych substancji chemicznych. Stąd jej ciało należy do jednego z najlepiej zachowanych. Kilka lat temu uszkodzeniu uległa jednak szyba, pod którą leży Rozalia (pozostałe ciała są bez żadnego zabezpieczenia). Sukcesywnie dostawało się powietrze, które częściowo zmieniło kolor i wygląd twarzy dziewczynki. Można by zapytać, czy przebywanie razem z ciałami zmarłych nie zaszkodzi naszemu zdrowiu. Otóż to nasze bakterie i zarazki bardziej szkodzą im i przyspieszają rozkład ciał. W jaki sposób konserwowano ciała? Czasochłonna, żmudna i kosztowna metoda - czyli balsamizacja. Zmarłemu w pierwszej kolejności usuwano organy wewnętrzne. Kolejno ciało trafiało do zamkniętego pomieszczenia i przebywało tam przez około 8-12 miesięcy do wyschnięcia. Następnie zmarłego przemywano wodą, octem i ponownie suszono. W czasach kiedy szalały choroby zakaźne zamiast wody używano arszeniku i mleka wapiennego. Jamy ciała wypychano słomą i ubierano w stroje dostarczone przez rodziny. W zależności od wydanych dyspozycji zmarłych przytwierdzano do ściany w niszy lub składano w trumnie. W katakumbach dominowała balsamizacja. Znajdziemy jednak kilka przykładów zmumifikowanych ciał. Wówczas organy wewnętrzne pozostają na miejscu. Trzeba jedynie precyzyjniej utrzymywać temperaturę oraz odpowiednią wilgotność. Czy przebywanie wśród zmarłych wpłynęło negatywnie na nasze emocje i nastrój? Zdziwiłam się, ale zdecydowanie nie. Było to przede wszystkim doświadczenie jedyne w swoim rodzaju!

 

"Bo im dalej, tym lepiej" P.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Heca na granicy

Skoki śmierci

Symi w rytmie siga-siga!